Bardzo, bardzo dawno temu, bo w roku 1959 niejaki Otto Warburg przedstawił ciekawą hipotezę. Według niego rak jest wynikiem zaburzenia oddychania komórkowego, zaniku struktur zwanych mitochondriami, przez co komórka przestawia się na beztlenowe pozyskiwanie energii na drodze glikolizy. Oczywiście został wyśmiany, a jego odkrycie zapomniane.
Wszystko leżało sobie w szufladzie, pokryte grubą warstwą kurzu. Jedynie „oszuści” promujący metody alternatywne w nią wierzyli. Aż pewnego pięknego dnia grupa naukowców z Uniwersytetu Alberty, pod przewodnictwem dra Michelakisa postanowiła przeprowadzić kilka eksperymentów, może w ramach rutynowego nabijania stypendiów, może dla śmiechu, tak jak kiedyś na jednym uniwersytecie sprawdzono czy pijawki odstrasza zapach czosnku, co miało wykazać skuteczność tego zioła w odstraszaniu wampirów (badanie to zostało opublikowane w prasie medycznej, czosnek wręcz przyciąga krwiopijców). A może faktycznie dr Michelakis uwierzył w hipotezę Warburga. Zastosował on sól sodową kwasu dichlorooctowego (DCA), substancję nie mającą niemal żadnego działania na organizm ludzki oprócz jednego: pobudza ona mitochondria i niejako wymusza na nich pracę. Jeśli hipoteza Warburga jest prawdziwa, DCA powinien zniszczyć raka. Dodano go do hodowli komórek nowotworowych w probówce oraz podano chorym na raka myszom.
To, co wydarzyło się potem, jest bez wątpienia jedną z największych sensacji w historii medycyny. Hipoteza Warburga, która ponad pół wieku przeleżała na dnie najbardziej zaurzonych szuflad, okazała się prawdziwa. Komórki nowotworowe w hodowlach tkankowych przestały się rozmnażać. Guzy u myszy dosłownie znikły, pozostawiając absolutnie nietknięte zdrowe tkanki. Dotyczyło to każdego typu, na którym przetestowano ten środek. Wyglądało na to, że mamy lek na raka, niemal całkowicie skuteczny i niemal całkowicie pozbawiony skutków ubocznych. Co więcej, nie da się go opatentować, co oznacza, że leczenie raka nie kosztuje już kilkadziesiąt do kilkuset tysięcy zł, ale kilkadziesiąt do kilkuset zł.
Słyszeliście o tym? W telewizji, może w gazecie? Może radio? Jakieś oficjalne duże portale internetowe? Od… lekarza? Nic, zero. Odkrycie leku na raka przeszło bez echa. Co więcej, nikt, ale to absolutnie nikt nie był zainteresowany dalszymi badaniami, a żeby cokolwiek mogło zostać przepisane przez lekarza, trzeba przeprowadzić próby kliniczne na chorych. Kwas dichlorooctowy był stosowany w leczeniu kilku chorób od kilkudziesięciu lat, więc wiemy, że jest bezpieczny. Niestety, jest po prostu zbyt tani. W krajach w których prasa uczciwie pisze o tym, co się wydarzyło, chorzy i ich rodziny dowiedziały się o odkryciu DCA, dowiedziano się także o tym jak odkrycie jest zamiatane pod dywan, czego efektem były demonstracje na ulicy (kolejna rzecz, której nie pokazała telewizja w Polsce).
Koniec końców znalazły się pieniądze (głównie od prywatnych sponsorów) na przeprowadzenie kilku małych prób klinicznych, ale cała sprawa zaczęła się komplikować – próby były przerywane w połowie, ludzie rezygnowali, nagle znikały wyniki. Ostateczny efekt jest taki, że DCA dalej nie jest oficjalnie stosowany w leczeniu, a jego historia coraz bardziej pokrywa się patyną, chociaż prywatni sponsorzy nieco pchają sprawę do przodu i zaczęto kilka nowych prób klinicznych. Może ktoś tam na górze liczy na to, że ludzie zapomną? I faktycznie, ludzie zapominają. Przecież telewizor nic o DCA nie mówił, a skoro telewizor czegoś nie powie, to znaczy że to nie istnieje. Przecież naukowcy by nie kłamali. Przecież telewizor by nie kłamał. Przecież politycy nie kłamią. Mamy na oczach klapki, które uniemożliwiają nam dostrzeżenie czegokolwiek, co zaburza przyjęty powszechnie obraz świata. Jeśli coś za bardzo od niego odstaje, naklejamy etykietkę „spisku” i jak najszybciej zapominamy. A gdyby ktoś za bardzo się wychylał i opowiadał o tym swoim znajomym, szybko nauczy się, że dzięki temu ma jedynie etykietkę „oszołoma”, nikt przecież nie spróbuje nawet sprawdzić czy „oszołom” mówi prawdę. Przecież telewizor powiedział, że leku na raka nie ma, przecież gdyby ktoś go odkrył, słyszelibyśmy o tym, prawda?
Oczywiście nie sposób przewidzieć, jaka będzie ostatecznie skuteczność DCA, trzeba przeprowadzić próby kliniczne i tak dalej. Możliwe, że będzie jednak bardzo niska, wbrew wszystkim niemal dotychczasowym badaniom. Piszę „niemal”, gdyż w przypadku przynajmniej jednego nowotworu nie zadziałał on u myszy, czyli wiemy na pewno, że przynajmniej czasami nie działa. Nie zmienia to faktu, że obecnie miliony ludzi umiera bez żadnej nadziei na ratunek, w ich przypadku stosowanie DCA jest jak najbardziej usprawiedliwione. Co się stanie w najgorszym razie? Umrą od niego bardziej? Lepsza nadzieja jaką daje nie do końca przetestowany lek, niż żadna. Proponowanie przez lekarzy środków takich jak DCA jest nie tylko uzasadnione, ale wręcz jest moralnym obowiązkiem każdego, kto chce nazywać się człowiekiem, a nie pozbawionym sumienia potworem. Niestety, wszystkim kieruje pieniądz. We współczesnym modelu medycyny lekarz nie ma za zadanie ratować pacjenta wszelkimi dostępnymi środkami, ale przepisywać tabletki według schematu, a schemat jest ustalany przez koncerny.
Jesteśmy niestety skazani na samych siebie. Stosowanie kwasu dichlorooctowego na własną rękę nie jest całkowicie bezpieczne, opisywano już przypadki poważnych powikłań, gdy duże guzy po prostu obumierały, wprawiając organizm pacjenta w poważny szok. Wiadomo też, że zdarzają się przypadki zbyt dużego pobudzenia nerwów obwodowych. Bez kontroli lekarskiej ciężko też powiedzieć, jak DCA współgra z suplementami diety. Stosowanie doustne nie jest tak skuteczne, jak mogłoby być np wstrzyknięcie do wnętrza guza. Innymi słowy, medycyna trzyma nas z dala od być może skutecznego leku, w Polsce może kilku lekarzy zgodziłoby się podjąć prowadzenia terapii, a i tak ryzykują oni że odbierze im się prawo do wykonywania zawodu. Nieważne, że DCA jest o wiele bezpieczniejsze i wydaje się skuteczniejsze od chemioterapii, we współczesnej medycynie liczy się to, żeby działania były zgodne z wyznaczonymi standardami. A standardy są tworzone przez korporacje farmaceutyczne.
Niestety, nie pomogę tutaj w zdobyciu tej substancji. Produkcja DCA jest śmiesznie tania, bardzo prosta i teoretycznie można kupić ilość odpowiednią do przeprowadzenia całej terapii za dosłownie kilkanaście zł. Ale jako że koncerny farmaceutyczne „chronią” nas przed „niebezpiecznymi” środkami alternatywnymi, nie można tego kupić. Są oczywiście sklepy wysyłkowe, ale co jakiś czas słyszy się doniesienia, że sprzedane przez nich specyfiki są czymś zupełnie innym. Co ciekawsze, w USA najmocniej w zwalczanie wysyłkowej sprzedaży DCA zaangażowała się Agencja Żywności i Leków, doprowadzając do zamknięcia wielu sklepów. Jeśli nawet coś jest dostępne w sklepach, ceny są po prostu kosmiczne, za słoik substancji, która jest równie „trudna” w produkcji jak sól kuchenna trzeba zapłacić niekiedy kilka tysięcy. Na serwisie alibaba.com są oferty producentów z Chin, można zamówić nawet kilka kilogramów w rozsądnej cenie, ale nie jestem w stanie powiedzieć, na ile te oferty są wiarygodne ani jak wygląda procedura zakupu.
Sposoby dawkowania można znaleźć na thedcasite – stronie poświęconej DCA, tam są też zamieszczane wszystkie nowinki: najnowsze badania, opisy terapii u pojedynczych pacjentów i tak dalej. W skrócie, przed rozpoczęciem terapii powinno się zacząć stosować kwas alfa liponowy (można dostać w każdej aptece, bardzo tani), co zabezpiecza przed neuropatią obwodową, będącą jednym z powikłań. Dawkowanie DCA: minimalna dawka to 10 mg / kg masy ciała, dawki powyżej 25 mg / kg są już ryzykowne bez kontroli lekarza. Lepiej zacząć od mniejszych dawek (nawet dużo mniejszych od minimalnej), na wypadek gdyby doszło do masowego obumierania komórek nowotworowych. W czasie terapii powinno się pić bardzo duże ilości wysokokofeinowej herbaty oraz brać duże dawki witaminy B1, które podobno potęgują działanie DCA (zwiększają „wyłapywanie” go przez komórki nowotworowe). Silne działanie ochronne ma też l-karnityna.
Przy okazji ostrzegam, że witryna thedcasite jest „trochę” stronnicza, raczej nie znajdziecie tam opisów przypadków, gdy DCA nie pomogło, a gwarantuję, że takie przypadki były.
Jako że główna rola DCA to pobudzenia mitochondriów do pracy, być może jego działanie można spotęgować suplementując koenzym Q10 i inne substancje, niezbędne do prawidłowej pracy mitochondriów.
Kilka wstępnych badań nad tym specyfikiem:
Kobieta z zaawansowanym drobnokomórkowym rakiem płuc przeżyła 454 dni po terapii DCA, zamiast spodziewanych kilkudziesięciu:
http://www.journalmc.org/index.php/JMC/article/view/2456/1816
DCA zabiło komórki raka jelita grubego, pozostawiając nietknięte żywe komórki:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4102941/
Zatrzymanie na 4 lata postępu raka jelita grubego w IV stadium, pomimo odstawienia chemioterapii, w momencie zakończenia obserwacji pacjentka była w bardzo dobrym stanie zdrowia i nic nie zapowiadało pogorszenia.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5067498/
Żeby nie było za wesoło, DCA praktycznie nie wpłynęło na szansę przeżycia myszy z eksperymentalnym rakiem piersi, za to podanie sody oczyszczonej bardzo mocno przedłużyło im życie:
http://bmccancer.biomedcentral.com/articles/10.1186/1471-2407-11-235
Uwaga z roku 2018, pojawił się nowy opis przypadku:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5554882/
Po tym, jak środki oferowane przez klasyczną medycynę zawiodły, pacjent z III stadium czerniaka złośliwego usłyszał wyrok śmierci. Zdecydował się na terapię alternatywną, najpierw były to zioła i zmiana diety, co nie przyniosło pożądanych rezultatów. Wtedy zaczął brać DCA, w dawce 17 mg/kg (3 razy dziennie 500 mg). W ciągu kilku miesięcy choroba całkowicie znikła, w jego organizmie nie było śladu po czerniaku. Niestety, po 4 latach, gdy pacjent odstawił DCA, pojawił się nawrót, niemniej DCA bez wątpienia dało pacjentowi długie lata życia, praktycznie bez skutków ubocznych. Bardzo prawdopodobne, że po wznowieniu terapii guzy znowu znikły, ale opis przypadku kończy się na nawrocie.