Najtrudniejsza chyba decyzja, przed którą staje chory: czy korzystać z usług ortodoksyjnej medycyny? Decydować się na chemioterapię? Inwestować w zioła i suplementy? A może jedno i drugie?
Nowotwory to bardzo szeroka grupa schorzeń. Nie interesuje nas w tej chwili podział naukowy czy nazewnictwo. Jedyne, czego potrzebujemy, to wiedza o tym, jaką szansę na całkowite wyleczenie daje oficjalna medycyna przy tej konkretnej odmianie, jaką mamy. Są takie, przy których lekarze nikomu nigdy jeszcze życia nie uratowali, np rak trzustki. W tym wypadku wybór jest oczywisty, metody alternatywne, nie umrzemy od nich bardziej (przy czym nie namawiam do jednoczesnej rezygnacji z oficjalnych, one wcale nie muszą się wykluczać, wbrew temu co można gdzieniegdzie przeczytać). Są też takie, gdzie medycyna niemal zawsze odnosi sukces, na przykład wcześnie wykryty rak jądra czy tarczycy. Tutaj odstąpienie od oficjalnych metod mających niemal 100% skuteczności byłoby najzwyklejszą głupotą.
Często można natknąć się na informację, jakoby chemioterapia pomagała tylko w 3% przypadków. Jest to kłamstwo. Szarlatani machają ludziom przed oczami badaniem, gdzie faktycznie pisze się o 3%, ale „zapominają” dodać, że uwzględniono w nim również te przypadki, gdy w ogóle pacjentowi nie podano leków, na dodatek użyto błędnych kryteriów które sprawiły, że część przypadków gdy chemia znacząco przedłużyła życie, albo wręcz całkowicie wyleczyła chorobę, zakwalifikowano jako „porażki”. W rzeczywistości skuteczność leczenia jest z reguły dość wysoka, w przypadku niektórych nowotworów znacznie przekracza 90% i dotyczy to całkowitego wyleczenia, a nie tylko przedłużenia życia. Są jednak takie odmiany choroby, gdzie chemia nie pomaga w ogóle.
Absolutnie nie zachęcamy tutaj do rezygnacji z zaleceń lekarskich. W większości przypadków to najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Umożliwiam jedynie podjęcie świadomej decyzji, opierającej się na wiedzy o konsekwencjach swojego wyboru.
Często największym wrogiem chorego jest jego rodzina i najbliżsi. Mają co prawda dosłownie zerowe pojęcie o medycynie, ale uwielbiają się wymądrzać i dawać rady, zapewne w celu pokazania wszystkim naokoło, jak to bardzo im zależy na chorym. Z jednej strony będą to głupkowate porady „nie stosuj żadnej alternatywy, nawet wspomagająco, to wszystko kłamstwa, telewizor mi powiedział”, z drugiej zaś równie głupie namawianie do jakiejś nie działającej metody „musisz kupić zappera, tylko to cię uratuje, wiem, we Wróżce przeczytałam”. Zdesperowany człowiek często nie ma po prostu sił na to, żeby samodzielnie myśleć i wybierać, zrzuca odpowiedzialność za wybór na ludzi, którzy go otaczają. Regułą jest, że nawet w przypadku nowotworów o dosłownie zerowej szansie przeżycia, rodzina wysyła pacjenta na chemię i wręcz grozi konsekwencjami gdy chce on z tego zrezygnować. Cóż, choroba to straszna rzecz, a jeszcze straszniejsza jest wizja, że ta rodzina miałaby choremu pomagać w walce. Lepiej zrzucić ten ciężar na jakąś instytucję, odsunąć go od siebie, nie myśleć o śmierci, nie myśleć o raku. Działa tu mechanizm psychologicznego wyparcia ze strachu przed śmiercią, ludzie koszmarnie boją się uświadomienia sobie, że sami też będą kiedyś musieli umrzeć, że kwestia ich życia i ich śmierci leży w ich własnych rękach. Każdy chce żyć w iluzji nieśmiertelności, a najłatwiej ją osiągnąć przerzucając wszystko, co dotyczy umierania na barki instytucji. Rak staje się czymś, co dotyczy szpitala, a nie chorego. Wizja samodzielnego leczenia choroby przez pacjenta sprawia, że można w niej zobaczyć coś, co z czym możemy sami walczyć, a tym samym uświadamia, że nas samych może to dotknąć.
Oczywiście część terapii oficjalnych jest na tyle nieszkodliwa dla chorego, że powinno się je stosować bez względu na wszystko, na przykład wycięcie czerniaka czy niektóre terapie hormonalne.
Największy problem ze współczesną medycyną to wszechobecna korupcja i dążenie do zysku za wszelką cenę, także za cenę zdrowia pacjenta. Lekarz podejmując decyzję o leczeniu opiera się na badaniach nad danym lekiem. Jeśli w próbach klinicznych wykazał on dużą skuteczność i małą ilość skutków ubocznych, jest przepisywany. I tu jest problem. Przyjrzyjmy się lekom na inne schorzenia, gdzie zagadnienie zostało dokładniej opisane. Każdy zapewne zna kogoś z miażdżycą, komu przepisano obniżające cholesterol statyny, leki w grupie przynoszących jedne z największych zysków w historii medycyny. Wiemy, że działają, bo w badaniach ludzie którzy je otrzymywali żyli dłużej niż ci, którzy ich nie dostali. Ale… no właśnie, jest tu pewne dość poważne ale. Badania sponsorowane przez producentów leków miały DWADZIEŚCIA RAZY większą szansę, że statyny okażą się skuteczne, niż badania sponsorowane przez neutralne organizacje. Innymi słowy, jeśli były badane przez producenta, działały, jeśli jednak badania prowadziły niezależne, rządowe ośrodki, to często okazywało się, że są to nic nie warte kolorowe pastylki, albo co gorsza ludzie, którzy je brali mieli większe ryzyko zgonu. Link do publikacji:
http://journals.plos.org/plosmedicine/article?id=10.1371/journal.pmed.0040184
Drugi przykład, SSRI, „pastylki szczęścia” przepisywane przy znaczącej części problemów emocjonalnych, depresji czy nerwicy lękowej. W badaniach miały 94% skuteczności, więc lekarze je przepisują. Ktoś jednak przyjrzał się tym badaniom dokładniej. Okazało się, że gdy wynik miał być negatywny (np pacjenci popełniali samobójstwa), próbę kliniczną przerywano, albo po jej zakończeniu nie publikowano wniosków. Jeśli uwzględnić wszystkie badania, łącznie z tymi nie publikowanymi, skuteczność tych tabletek wynosi… 51%. Czyli opakowanie jest więcej warte od zawartości. Nawet nie chodzi o to, że nie działały, bo każdy kto je brał wie, że jakoś wpływają na zdrowie, ale o to, że często skutki uboczne (np zwiększenie odsetka samobójstw) były w części badań znacznie większe niż korzyści. Publikacja:
http://www.nejm.org/doi/full/10.1056/NEJMsa065779#t=article
W obu powyższych przypadkach leki oczywiście działają, ale efekt leczniczy jest po prostu mniejszy. Praktycznie nie zdarza się sytuacja, gdy oficjalna medycyna oferuje lek w ogóle nie działający.
Obecnie na świecie trwa batalia o to, aby ukrócić proceder oszustw podczas prób klinicznych. Dopóki to nie nastąpi, tak naprawdę nie wiemy, jaka jest skuteczność leczenia proponowanego przez onkologa. On sam często tego nie wie. Trzeba też uwzględnić to, że spora część prób klinicznych była prowadzona w krajach, gdzie opieka medyczna jest na dużo wyższym poziomie i nijak ma się do realiów Polski. Biorąc to wszystko pod uwagę, może się okazać, że szansa na całkowite wyleczenie przy danej terapii zmaleje z na przykład 30% do 20%.
Regułą jednak jest, że onkolog może podjąć decyzję opierając się na własnym doświadczeniu. Nawet jeśli producent „podkolorował” wyniki prób klinicznych swojego leku, często lekarz po wynikach leczenia będzie w stanie to powiedzieć. On też wie najlepiej, jaką terapię najskuteczniej przeprowadzi się u niego w szpitalu, to często zależy od tego, jakim sprzętem dysponuje dana placówka i jaką specjalizację mają pracujący tam lekarze.
Szokującym może się wydać, że do tej pory w historii ludzkości nie wykonano niemal żadnego kompleksowego badania testującego skuteczność jakiejkolwiek nie podlegającej prawu patentowemu metody leczenia raka. Nie ma badań ziół, witamin, interwencji dietetycznych, nic, zero. Jest kilka wyjątków, na przykład badania przeprowadzone przez prywatnych pasjonatów, ale to można policzyć na palcach jednej ręki i zawsze są to pojedyncze badania, nie dające prawa wprowadzenia danej terapii do oficjalnego leczenia. Argumenty typu „to na pewno nie działa bo ktoś by to sprawdził” albo „to nie działa bo nie zostało sprawdzone” nie mają racji bytu i są zwykłymi błędami logicznymi. We współczesnej medycynie po prostu nie sprawdza się skuteczności środków naturalnych. Żadnych środków naturalnych. Jeśli ktoś was przekonuje „powinno się stosować tylko metody sprawdzone, bo tylko to jest prawdziwa medycyna” to oznacza, że nie wie o czym mówi. Bada się wyłącznie środki na których można zarobić, całą resztę się po prostu pomija, a ignoranci podchwytują to powtarzając w kółko „działają tylko środki, które przebadano, gdyby zioła czy diety mogły działać ktoś by to sprawdził”. Nie, nie sprawdziłby. Nigdy jeszcze nie sprawdzono.
I nie ma tu żadnego „spisku”, jest zwykłe prawo ekonomii, ale niestety ekonomia to coś, co przerasta wielu ludzi. To jest naprawdę banalnie proste, żeby ktoś wyłożył dziesiątki milionów na badania, to musi mieć potem gwarancję zysku. Zioła i suplementy nie tylko takiej gwarancji nie dają, one wręcz dają pewność, że nic się na tym nie zarobi, bo nie wolno ich objąć patentem. Można nawet powiedzieć, że są gwarancją straty pieniędzy, bo wchodząc do kanonu, wyprą patentowane leki sprzedawane przez ten sam koncern.
Kolejna rzecz, to skutki uboczne oficjalnych metod. Po pierwsze, jeśli komuś zostało powiedzmy 6 miesięcy życia, medycyna może sprawić, że pożyje 9 miesięcy – trzeba popatrzeć na koszty zdrowotne. Może się okazać, że to będzie 9 miesięcy nie życia, ale wegetacji z powodu skutków ubocznych leczenia. To trzeba omawiać indywidualnie z lekarzem, czasem dwóch onkologów w tym samym przypadku podejmie skrajnie różne decyzje. Po drugie, chemia czy radioterapia niszczą naturalną odporność. Oznacza to, że sprowadzają szansę na zadziałanie niektórych opisanych tu metod w pobliże zera. Oczywiście sposoby nie opierające się na wzmacnianiu odporności, czyli DCA, soda oczyszczona, niektóre zioła czy potas w dalszym ciągu będą spełniać swoją rolę i bez problemu można je łączyć z np chemioterapią, ale one zazwyczaj jedynie spowalniają rozwój choroby.
Trzeba też oczywiście wziąć pod uwagę, że metody naturalne w ogóle nie zostały przebadane, nie licząc kilku dosłownie badań przeprowadzonych przez ośrodki rządowe czy prywatnych pasjonatów. Ludzie decydujący się na alternatywę są więc skazani na swego rodzaju loterię, może się okazać, że wybrane przez nas metody naturalne mają skuteczność dosłownie zerową i zamieniając chemioterapię na zioła czy diety, skazujemy się na śmierć. Prawdę mówiąc, znakomita większość metod alternatywnych, o których czytamy w internecie w ogóle nie działa i jest najzwyklejszym oszustwem, a na tej stronie wypisałem te nieliczne, które są w jakiś sposób potwierdzone, przynajmniej badaniami na zwierzętach i można przynajmniej mieć nadzieję, że coś dadzą.
Podkreślam jeszcze raz, bo na pewno spotkacie się z informacjami, że jakieś zioło zabijało komórki nowotworowe w probówce. Takie badania są całkowicie bezwartościowe, w probówce to i domestos zabije komórki nowotworowe. Badanie musi być prowadzone przynajmniej na zwierzętach, bo wtedy dopiero jest jakaś szansa, że u ludzi zadziała to podobnie.
Nie jestem oczywiście w stanie dać nikomu jasnej odpowiedzi na to, co powinien zrobić, którą drogę wybrać, uczulam jedynie na dwie rzeczy. Po pierwsze, do wszystkich twierdzeń medycyny oficjalnej trzeba podchodzić z dużą ostrożnością, gdyż oszustwa są nagminne i póki co nie zanosi się na to, żeby miały zostać ukrócone. Po drugie, medycyna alternatywna w ogóle nie jest przebadana, oszustw jest w niej o wiele, wiele więcej niż w oficjalnej, a opisywane w internecie przypadki setek wyleczeń jakąś metodą alternatywną są z reguły wyssane z palca przez sprzedawcę tejże metody.
Podsumowując, metody oferowane przez współczesną medycynę działają niemal zawsze, ale nie zawsze aż tak dobrze, jak mogłoby wynikać z przeprowadzonych dotychczas prób klinicznych, na dodatek nie na wszystkie choroby nowotworowe istnieje oficjalne leczenie dające zadowalające rezultaty. Metody alternatywne zazwyczaj nie działają w ogóle, ale kilka z nich wygląda bardzo obiecująco.
Najrozsądniejsze wydaje się połączenie obu z nich, z wyjątkiem rzadkich sytuacji, gdy oficjalna medycyna nie jest w stanie już nic zaoferować.